RSS

Archiwa tagu: kawa z pisarzem

Premiera „Pań Czarownych”. Wywiad z Jakubem Ćwiekiem.

Dziś swoją premierę mają „Panie Czarowne” Jakub Ćwiek. Dosłownie. Wydawnictwo SQN

Z tej okazji zapraszam Was na moją rozmowę z Jakubem, przeczytajcie o tym, jak powstawały „Panie Czarowne”.

W „Paniach Czarownych” po raz kolejny, po „Topieli”, zabierasz czytelnika do swoich rodzinnych Głuchołaz?

W moje rodzinne strony zabrałem czytelników już nie pierwszy raz. Epilog „Szwindla” ma miejsce właśnie w Głuchołazach, a akcja słuchowiska „Szepczący w eterze” będącego uwspółcześnieniem opowiadania Lovercrafta ma swój finał tam, gdzie zaczynają się Panie – w Pokrzywnej, wiosce nieopodal Głuchołaz. To oficjalnie, bo czasem nawet jak nie podaję nazwy miasta, albo celowo podaję inną, ktoś, kto zna Głuchołazy, rozpozna konkretne lokacje. To bardzo wdzięczne miasto do opisywania, bo z jednej strony typowe małe miasteczko, a z drugiej miejsce z bogatą historią, ciekawie umiejscowione i w związku z tym ze sporym fabularnym potencjałem.

Czy mieszkańcy Głuchołaz mają świadomość, że „Szubieniczna góra” ma mroczną etymologię? Bo jej nazwa jest związana z procesami czarownic. W połowie XVII wieku pogranicze nysko – jesenickie było świadkiem wielu poprzedzonych torturami śmierci „za czary”.

Część mieszkańców wie, choć nie jest to, na ile się orientuję, wiedza powszechna. Ja zresztą sam bardzo długo nie miałem o tym pojęcia i dowiedziałem się dopiero od szwagra podczas rodzinnej podróży po Stanach. Byliśmy akurat w osławionym Salem, zwiedzaliśmy Muzeum Czarownic i wtedy właśnie mój szwagier, lokalny patriota powiedział mi: Ty, ale wiesz, że to samo mieliśmy w Głuchołazach, nie? A nawet gorzej, bo ofiar było więcej.

Obecnie w naszej okolicy istnieją szlaki turystyczne, rowerowe nawiązujące do tamtych wydarzeń i podające podstawową wiedzę na ich temat. Ale myślę, że to wciąż ogromne pole do popisu dla mnie, by w należyty sposób spopularyzować historie ofiar procesów czarownic na tych ziemiach. Zacząłem od powieści fantastycznej, od podszytego grozą urban fantasy, ale nie zamierzam na tym poprzestać.

Lepiej pisać o miejscach bliskich? Nawet jeśli odkrywasz jego mroczne karty historii?

Myślę, że to zależy od tego z kiedy są te mroczne karty. To, co się działo w moich okolicach w siedemnastym wieku to oczywiście ogromna tragedia i jedna z wielu zbrodni za którą Kościół Katolicki winien zostać należycie rozliczony (zwłaszcza, że w ten czy inny sposób kultywuje swoje procesy osądzania i piętnowania ludzi odstających od ich koncepcji świata). Ale też powiedzmy to jasno, po tylu latach rozpatrujemy to bardziej w kategoriach historycznej ciekawostki niż jątrzącej się rany. To nie Wołyń, ani nie Jedwabne, gdzie istnieje szansa, że jesteś dzieckiem czy wnukiem kogoś, kto tej zbrodni dokonał. Stąd nieco większy dystans do opowieści.

Ale mimo wszystko nie należy zapominać, że to nie jest tak, że uporaliśmy się z problemem, który zrodził procesy czarownic. Kiedy Arthur Miller pisał swoje „Czarownice z Salem” równie mocno co do wydarzeń dawnych, odnosił się do współczesnej Ameryki i McCarthyzmu. My z kolei możemy zobaczyć na przykładzie naszego kraju, że Kościół, który przy obecnej władzy odzyskał swoją dawną władzę i przywileje, niczego się ze swojej okrutnej, obrzydliwej historii nie nauczył. Czy też inaczej, nauczył się, że takie rzeczy jak szykanowanie innych zawsze uchodzi mu na sucho.

Twoje bohaterki to bardzo często silne kobiety, czy to Dzwoneczek z „Chłopców”, czy bohaterki „Drelicha. Prosto w splot”. Jednak tym razem zupełnie oddałeś stery kobietom, bo to tytułowe Panie Czarowne są głównymi bohaterkami. Było w związku z tym trudniej?

Zawsze jest trudno, gdy oddaję stery, a więc śledzę i odtwarzam tok myślowy, bohaterów czy bohaterek mocno różnych ode mnie. W przypadku postaci kobiecych jest to zwykle o tyle trudniejsze, że ja często nie mam pojęcia, że robię coś źle, że mam nie tę perspektywę. Tu jednak czuwało nade mną sporo kobiet, a przede wszystkim Asia Mika, wspaniała redaktorka, której tę książkę zadedykowałem, bo miała na nią bardzo duży wpływ. Dawno się już nauczyłem, że w pisaniu obowiązuje ta sama zasada, co w innych dziedzinach – jak czegoś nie wiesz, to zamknij się, słuchaj i obserwuj. A jak już zrobisz, to zapytaj czy dobrze. Działa.

Już dawno wspomniałeś, że będzie delikatna nić łącząca „Panie Czarowne” z uniwersum „Chłopców”, skąd akurat to zestawienie?

Ona nie jest aż taka delikatna, choć przyznaję, w pierwszej wersji książki była mocniejsza. Ale to zestawienie wydaje mi się dość naturalne. Zarówno „Chłopcy” jak i „Panie Czarowne” odnoszą się w jakiś sposób do opowieści, których słuchaliśmy jako dzieci. Piotruś Pan czy różne wiedźmy to historie, które znamy, w jakiś sposób nas ukształtowały. Ja je teraz opowiadam na nowo. Dla mnie Chłopcy i Panie to dwie strony tej samej monety.

Największe wyzwanie podczas pracy nad „Paniami”?

Przepisać tę książkę, gdy okazało się, że pierwsza wersja, choć zawiera wiele fajnych motywów, nie opowiada historii jaką chciałem opowiedzieć. Czułem się trochę jak reżyser w montażowni, który dopiero tam, mając mnóstwo nakręconego materiału, uświadamia sobie, że może tę opowieść przedstawić lepiej i zwięźlej. I znowu wracamy tu do Asi Miki. To w dużej mierze jej zasługa, że to zrozumiałem. Tego, że otrzymawszy pierwszą wersję napisała mi, że ta książka może być naprawdę bardzo fajna. Ale na ten moment nie jest. Wtedy zaczął się trudny, żmudny proces sprawienia, żeby jednak była. Mam nadzieję, ale i wrażenie, że zakończony sukcesem.

Jest tam kilka wymagających emocjonalnie scen. Potrafisz się odciąć, czy jednak to przeżywasz? Bo muszę przyznać, że mną szarpnęło kilka razy.

Bardzo przeżywam i nawet nie próbuję się odcinać. Uważam, że ładunek emocjonalny musi być prawdziwy, by to czy tamto właściwie zadziałało na czytelnika. No i przede wszystkim, bo to najważniejsze, poruszam problemy, które w tej czy tamtej formie dotykają prawdziwych ludzi. Moje postaci to nie znaczki na kartkach, ale prawdziwi ludzie stają w obliczu takich strasznych sytuacji i muszą się z nimi uporać. Myślę o nich tworząc. Myślę, że uczciwe oddanie im głosu, nawet w powieści gatunkowej – a może zwłaszcza w powieści gatunkowej – może zmienić coś w mentalności. I dlatego zaciskam zęby i piszę tak zwane sceny zaangażowane. Dlatego buduję wokół nich swoje historie.

Read the rest of this entry »
 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 1 września, 2021 w Spotkania z autorami, Wywiady

 

Tagi: , , , , , , , , ,

Kawa z redaktorką #22 Joanna Mika

Zapraszam na moją rozmowę z Asią Miką, redaktorką książek m.in. Łukasza Orbitowskiego, Jakuba Małeckiego i Jakuba Ćwieka. O predyspozycjach, jakie trzeba mieć do pracy w cieniu pisarzy, rozmawiałyśmy w krakowskiej kawiarni. Była to niezwykle interesująca rozmowa, zobaczcie sami.

Twoja droga do tej pracy zaczęła się od współpracy z Łukaszem Orbitowskim?

Można tak powiedzieć, ponieważ byłam redaktorką jego pierwszych opowiadań, a później książek. Oprócz tego przez pewien pracowaliśmy wspólnie dla Wydawnictwa Dolnośląskiego – Łukasz współtworzył tam serię fantastyczną i wziął mnie do pomocy. Do tej pory pracujemy razem na linii autor – redaktor i poprawiam większość jego tekstów.

IMG_20200307_221601

Czy są jeszcze inni autorzy, z którymi stale współpracujesz?

Punktem wyjścia jest dla mnie współpraca z wydawcą, a więc przede wszystkim z Sine Qua Non, z którym jestem związana od jakichś ośmiu lat. Regularnie współpracuję też z Wydawnictwem Otwartym, ze Znakiem, sporadycznie ze Światem Książki i kilkoma innymi. Mam „swoich” autorów w tym sensie, że to pisarki i pisarze, którzy do mnie przyszli poprzez wydawców. To oprócz Orbitowskiego m.in. Kuba Małecki, Aneta Jadowska, wybiórczo Kuba Ćwiek, Tomek Duszyński. Roczny plan pracy buduję sobie wokół książek tych autorów.

Chyba przy takiej liczbie trudno by było o nowych?

Zdarzają się przetasowania. Od czasu do czasu pojawia się pisarz, z którym przypadamy sobie do gustu i planujemy dalszą współpracę. Ktoś za to przenosi się do innego wydawnictwa i albo zmienia redaktora niejako z marszu, albo jest zmuszony to zrobić, bo nie sposób zgrać nam terminy. Pod koniec zeszłego roku wzięłam na warsztat pierwszą część przeuroczej serii kryminalnej i między autorką i mną on razu coś kliknęło, teraz pracuję nad kolejnym tomem i z przyjemnością myślę o dłubaniu przy następnych.

Ile jesteś w stanie w ciągu roku zredagować książek?

Wiedziałam, że o to zapytasz!:) Rocznie poprawiam trzydzieści parę książek, czyli mniej więcej trzy miesięcznie. To oczywiście bardzo płynne, bo czasami nad jedną pracuję dwa tygodnie, a czasami miesiąc. Muszę mieć też płodozmian. Dziennie jestem w stanie poprawić arkusz, czyli 40 tysięcy znaków (jakieś 22 strony) jednej książki, później siada mi koncentracja. Robię sobie więc przerwę i siadam do innej, najlepiej odmiennej gatunkowo i tematycznie.

Nie masz tak, że wchodzisz w historię i ona cię porywa?

Jeżeli tak się dzieje, powinnam czym prędzej ją zostawić, nie wolno mi bezrefleksyjnie dać się porwać historii. Muszę na nią spojrzeć krytycznie, jeżeli trzeba – wrócić i przeczytać dany fragment raz jeszcze, poprawić przepuszczone błędy. Czytanie redakcyjne jest zupełnie innym czytaniem niż to dla przyjemności.

Chcesz powiedzieć, że nie masz radości z czytania tych książek?

Miewam. Wszystko zależy od jakości tekstu, także od moich preferencji, od ilości pracy. Kilka miesięcy temu redagowałam powieść, która do pewnego momentu wymagała niewielkich ingerencji: umiarkowanej obróbki językowej i stylistycznej, posprawdzania paru faktów, udzielenia kilku wskazówek autorowi. Czytanie sprawiało mi frajdę, ale jako redaktor miałam niewielkie pole do popisu. Natomiast kiedy pod koniec fabuła zaczęła się rozjeżdżać, autor wprowadził o dwa twisty i trzy postacie za dużo, to uciechę z lektury szlag trafił, ale zaczęła się przyjemność redaktorska: stanęłam przed wyzwaniem przywrócenia opowieści na właściwe tory.

Kto ustala przebieg granicy, gdzie ty jako redaktor możesz ingerować w tekst?

Koncepcja książki, bohaterowie, wszystkie komponenty świata przedstawionego są po stronie autora. Redaktor jest w pewnym sensie drugą parą oczu. Przekazuję autorowi pomysły i zastrzeżenia, robiąc to z myślą o jakości tekstu, ale to od autora zależy, czy uwzględni daną uwagę, czy nie.

Byłaś w sytuacji, kiedy musiałaś walczyć o jakieś fragmenty albo o przeforsowanie swoich uwag, podczas gdy autor był przeciwny?

Zwykle reakcja na moje sugestie jest pozytywna. Nauczyłam się argumentować konieczność wprowadzenia zmian w taki sposób, by autor nie miał wątpliwości, że nie kręcę nosem, „bo tak”, że poprawki są uzasadnione i wprowadzone z myślą o jakości tekstu i, dajmy na to, przycięcie wątku albo wyeksponowanie danej postaci faktycznie ma sens. A jeśli druga strona obstaje przy swoim i przedstawia rzeczowe argumenty, odpuszczam, nawet jeśli w pierwszej chwili nie do końca się zgadzam. Przyjmuję, że rozwiązanie zaproponowane przez autora będzie dla książki korzystniejsze. Dotyczy to zresztą nie tylko kwestii fabularnych, również – a czasem przede wszystkim – stylu. Tu nie wolno mi nadmiernie ingerować, przycinać, wygładzać. Poprawić ewidentne błędy, wypunktować niezamierzone powtórzenia i manieryzmy – jak najbardziej, ale nigdy przepisywać z „autorskiego” na „moje”.

IMG_20200307_221759

W twojej pracy ten dialog jest chyba ogromnie ważny?

Punktem wyjścia i punktem dojścia we współpracy na linii autor – redaktor jest tekst i obie strony muszą mieć to na uwadze, aby doszlifować go możliwie najlepiej. Nie da się tego zrobić bez dialogu, bez przegadania i ustalenia kierunku zmian. Mam na myśli polskie książki – w wypadku przekładów sprawa jest znacznie prostsza.

Read the rest of this entry »

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 24 marca, 2020 w Wywiady

 

Tagi: , ,

Kawa z pisarzem #21 Przemysław Semczuk

Zapraszam na moja rozmowę z Przemysławem Semczukiem, autorem między innymi książek o polskich seryjnych mordercach- Zdzisławie Marchwickim, Karolu Kocie i Joachimie Knychale, oraz powieściach „Tak będzie prościej” i „To nie przypadek”.

IMG_20200107_161217

Czy uważasz, że rzeczywistość jest gorsza, niż to, co może wykreować wyobraźnia? Czy groza tego, co prawdziwe jest większa?
Zdecydowanie tak. Historie, które czytamy w prozie kryminalnej w większości mnie bawią. Widać, że autorzy wkładają sporo wysiłku, aby je wymyślić. W kryminałach morderca jest super inteligentny. Gra z policjantem w grę, prowokuje go i chce być złapany. Wierzymy w to, bo jesteśmy wychowani na mitycznym Hannibalu Lecterze. Czytelnicy ślepo w to wierzą i są zachwyceni. W prawdziwym życiu nie ma powieściowych morderców.
Prawda jest zupełnie inna. Bardzo prosta. Wszystkie przypadki, którymi się zajmowałem i te których dotychczas nie opisałem, to historie bardzo proste. To, że policja, czy milicja nie jest w stanie złapać sprawców, wynika z prostej rzeczy. W „normalnym” morderstwie mamy mamy motyw, który łączy zabójcę z ofiarą. W przypadku seryjnego mordercy brakuje motywu. Policja szuka po omacku, próbując z okruchów informacji wyłowić coś co naprowadzi na trop.

Bardziej na czytelnika działa taka brudna prawda, niż coś wygładzonego przez fabułę?
Odwrotnie. Na czytelnika działają te wymyślone historie. Czytelnicy są zachwyceni, gdy morderca szaleje w szpitalu i zostawia karty do gry, bawiąc się z policją. To absurd. Seryjny morderca nie morduje po to, żeby się bawić z policją i nie liczy na to, że zostanie złapany. Działa intuicyjnie i bardzo impulsywnie. Najczęściej w sposób niezorganizowany. W celu zaspokojenia swoich popędów. A nie po to, by zostać schwytanym. To tak jak z mitem związanym z Marchwickim. W chwili aresztowania miał powiedzieć ”nareszcie”. To miało oznaczać, że mu ulżyło. Nieprawda. To była bajka na potrzeby dziennikarzy i propagandy. By przekonać społeczeństwo, że schwytano prawdziwego wampira. Rzeczywistość jest tak straszna i tak prosta, że aż trudno w nią uwierzyć. Pamiętam, jak czytałem zeznania Kota. To co zeznawał gdy się przyznał. Z niebywałą prostotą opowiadał o tym co robił. Dla normalnego człowieka jest to niepojęte. Ja się bardzo denerwuje, kiedy ktoś mi mówi, że wchodzę w psychikę seryjnego mordercy. Absolutnie nie! Nie wchodzę w niczyją psychikę. Po prostu człowiek normalny nie jest w stanie tego zrobić. Jeden z autorów kryminałów (celowo nie chcę mówić który), popełnił historię seryjnego mordercy, pisząc w pierwszej osobie. Czytelnicy są zachwyceni. Ale to jest absurdalne. To bzdura. Pan autor nie jest w stanie odtworzyć tego co dzieje w głowie chorego człowieka. Sam by musiał być chory. Mam podejrzenia co do jednego z autorów, że chyba przekracza pewne granice. Nie mogę podać szczegółów, ale obawiam się, że niebawem sprawa wyjdzie na jaw. To co pisze i robi jest niepokojące.

Mówisz, że nie wchodzisz w psychikę mordercy, ale czy potrafisz się odciąć od tego. Czytałam „M jak morderca”, mnie przeczytanie tej książki wiele kosztowało, jaki był koszt jej napisania?
Gdy przeczytałem zeznania Karola Kota, zajmujące kilkadziesiąt stron, musiałem zrobić dwa tygodnie przerwy. To było zbyt obciążające psychicznie. Są w książce fragmenty, które ja oznaczałem jako drastyczne. Niektórych to bawiło. I mam wrażenie, że przesuwa się granica przyjmowania rzeczywistości. Czytelnik znieczula się na brutalną zbrodnię. Jak poczyta Orbitowskiego, to tam są naprawdę ostre sceny. A potem czytamy reportaż i mówimy – eeee nic wielkiego. Filmy Smarzowskiego, niebywała rzeźnia. „Dom zły”, aż trudno uwierzyć. Rzeczywistość, która jest prosta, ale bardzo brutalna w swojej prostocie, przestaje czytelnika dziwić. Przesuwają się granice okrucieństwa.

Read the rest of this entry »

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 23 lutego, 2020 w Spotkania z autorami, Wywiady

 

Tagi: ,

Kawa z pisarzem #20 Marcel Woźniak

„Dotrzyj do człowieka, a dotrzesz do prawdy”. Zapraszam na zapis mojej rozmowy z Marcelem Woźniakiem, niezwykle różnorodnym twórcą, biografem Leopolda Tyrmanda, autorem trylogii kryminalnej o Leonie Brodzkim- „Powtórka”, „Mgnienie” i „Otchłań”, oraz powieści napisanej wspólnie z Gabrielą Gargaś „Tysiąc obsesji”.

IMG_20200107_161743

Mamy rok Leopolda Tyrmanda, jesteś jego biografem. Czy trudno jest zachować obiektywizm wobec osoby która cię fascynuje?
Myślę, że w tym pytaniu jest zawarta odpowiedź, bo jest trudno i nie jestem pewien czy mi się udało do końca w to życie wejść. Nieustannie to pogłębiam, nie dalej jak kilka tygodni temu usłyszałem historię, jak Tyrmand udawał dla żartu, że nie żyje, nikt się spodziewał, że z niego był taki jajcarz.

W Twojej książce widać pasję, energię, widać, że to nie jest postać ci obojętna, że to ktoś ważny.
Wszystko tkwi w czasie, moje wnioski z życia Tyrmanda prowadzą do tego, że nabieram do niego dystansu i staję się coraz bardziej krytyczny. Najlepiej po prostu pisać prawdę, ale dla każdego prawda będzie czymś innym, ja mówiąc o prawdzie mam na myśli źródła. Piszę o historii zaprzeszłej, o człowieku, który nie żyje. Siłą rzeczy opieram się na źródłach, przekazach ustnych, na relacjach. Wobec Tyrmanda mam dużo sympatii, ale też dużo cierpliwości, żeby sprawdzać rożne punkty widzenia i nie zadowalać się tym najprostszym, albo najbardziej widowiskowym. Jest to pewnie obarczone moim subiektywizmem, bo też mam swoje poglądy i przekonania. Każdy dziennikarz jest przekonany, że wie lepiej i że jego prawda jest najbliższa prawdzie dziejowej, czy historycznej.

Jak do niej dotrzeć?
Czas i perspektywa pozwalają zadawać właściwe pytania. To trochę jak z procesem sądowym, gdzie ustalana jest linia obrony albo ataku, reporter też musi zadać sobie pytanie o to, czego chce się dowiedzieć. Dziś obejrzałem materiał o Canaletto, malarzu, który namalował ponad dwadzieścia obrazów Warszawy w osiemnastym wieku i doszedłem do wniosku, że Tyrmand był trochę jak Canaletto. Odmalował Warszawę w „Złym” tak, że można po niej chodzić z graficzną dokładnością. Canaletto słyszał zarzuty, że przekłamał rzeczy na obrazach, żeby lepiej się prezentowały, że odległości między budynkami były inne, pod innym kątem czy z innej perspektywy. Robił to po to, by pokazać więcej. Pozostaje mieć nadzieję, że stawiasz dobre pytania i że prawda się objawi jak wywołane w ciemni zdjęcie.

Wielu osobom przybliżyłeś, pokazałeś postać Leopolda Tyrmanda, ale jakie to było dla Ciebie uczucie opowiadać o nim jego córce, Rebecce?
To było dla mnie bardzo emocjonalne. Z jednej strony jestem dziennikarzem, reporterem, ale z drugiej trochę antropologiem, który wchodzi do stada, do plemienia i musi z nim trochę poprzebywać, żeby nie być intruzem. Wtedy pojawia się zarzut o brak obiektywizmu, ale właśnie po to spotykam rodzinę i bliskich, żeby poznać ich perspektywę, żeby ona coś dała mojej perspektywie. Córka Tyrmanda była pomijana, to jego syn, Matthew się wypowiadał, ona chyba nigdy żadnego wywiadu nie udzieliła. Jak pojechałem do nich, to Matthew mnie spytał po co chce z nią rozmawiać, przecież ona nic nie wie. Zawsze jak ktoś mi coś odradza, to ja to robię, zwłaszcza jeśli chodzi o poszukiwanie czegoś. Jak widzę, że jest zamknięte to wchodzę, bo może był powód, że ktoś to zamknął. Rebecca nie miała dla mnie dużo czasu, więc to ja chciałem jej opowiedzieć o Leopoldzie. Podczas naszej rozmowy była bardzo wzruszona, chociaż wiedziałem, że niektóre rzeczy mogą być dla niej trudne, ludzie mają różną wrażliwość.

Spotkałeś się również z Marry Ellen, żoną Tyrmanda.
Spotkanie z Rebeccą było poprzedzone spotkaniem z ich matką, to niezwykle kurtuazyjna, kulturalna, ciepła, dystyngowana osoba i pierwsze moje z nią spotkanie było bardzo oficjalne. Byłem zdenerwowany, w końcu jadę przez pół świata na spotkanie z żoną pisarza i boję się, że ją w jakiś sposób obrażę. Na szczęście było bardzo miło i kiedy spotkaliśmy się po kilku dniach po raz drugi, to jakby już z inną osobą. Już się trochę znaliśmy i przyznała, że ona też się denerwowała tym spotkaniem. Dla niej nie miało znaczenia czy przyjechałby Mariusz Szczygieł, Tomasz Sekielski czy Marcel Woźniak, to po prostu dziennikarz z Polski, który pisze książkę. Bała się, że nie będzie sobie w stanie wszystkiego przypomnieć i odpowiedzieć na moje pytania, tymczasem opowiedziała mi o śmierci Leopolda i bardzo się otworzyła. Od tamtej pory mamy kontakt, Mary Ellen doceniła to, że nie chciałem z buciorami wejść w jej życie.
Może to powinien być ostry tekst, każdy reporter powie ci, że tekst jest najważniejszy, a to nieprawda, bo najważniejszy jest człowiek, dotrzyj do człowieka a dotrzesz do prawdy, a dopiero potem możesz o tym napisać. Jestem nie tylko dziennikarzem, ale też naukowcem, mam sumienie naukowe.

Dla Mary Ellen to przecież powrót do trudnych wspomnień i emocji.
I tutaj się okazuje, że dzięki człowiekowi i dzięki wejściu w relację można się dowiedzieć prawdy, bo jeśli po kilku dniach sobie coś przypomni, to mi o tym napisze. Minęły dwa lata, ponownie spotkaliśmy się w Nowym Yorku i znaleźliśmy grób, na którym nie była trzydzieści lat. Chodzi też o to jak prawda trwa w czasie i jak się w tym czasie rozkłada.
Bez wejścia w relację bym do tej prawdy nie dotarł, o tym świadczy też fakt, że Matthew ufa mi na tyle, że kiedy ktoś ma pytania o Tyrmanda na które nie potrafi odpowiedzieć, to prosi-napisz do Marcela.
To jest duża odpowiedzialność, ale też ciekawe i ważne doświadczenie. Dziennikarstwo ociera się o antropologię ale i o sztukę . Jestem też powieściopisarzem, niektórzy uważają, że artystą, a wspólnym mianownikiem jest szczerość, prawda i piękno.

Powiedziałeś, że jesteś powieściopisarzem, bo po swoim debiucie wydałeś trylogię z Leonem Brodzkim, powieści bardzo mocno osadzone w Toruniu. W jakim stopniu topografia miasta z twoich książek jest zgodna z rzeczywistością?
Starałem się oddać w skali jeden do jeden jeśli chodzi miejsca i ich funkcje, ale co pokazałem to już mój subiektywny wybór. Jednak nie jest tak, że skracam ulice, albo sprawiam, że coś widać a czegoś nie ma. Natomiast wybieram to, co jest w tej topografii ważne.

IMG_20200107_161559

Jest możliwy spacer po Toruniu śladami bohaterów? Brodzki miał mieszkać w kamienicy na drugim piętrze na rogu ulic Mickiewicza i Konopnickiej. Znalazłam na Google Maps, że faktycznie jest takie miejsce w Toruniu.
Tak, ja w tej kamienicy mieszkałem, bo najlepiej jest pisać o tym, co się zna. Gdybym chciał napisać książkę, której akcja dzieje się w Bydgoszczy czy Poznaniu to musiałbym tam trochę pomieszkać. A i tak to nie będzie to samo co opisanie miasta w którym żyjesz. Jest to w pewnym sensie inspiracja „Złym”, po przeczytaniu tej książki trzynaście lat temu pomyślałem, że wspaniale by było opisać tak Toruń.
Celowo chciałem utrwalić rzeczywistość roku 2016 , zatrzymać w czasie pewne kadry, żeby po latach można było do niej sięgnąć i przypomnieć sobie, że takie coś było. Nie trzeba było długo czekać, żeby pod łyżkami koparek zaczęły znikać budynki. Rzeczywistość się przenika z literaturą, bo jeśli się zanurzysz w rzeczywistość, to poznajesz jej tkankę, a potem ją opisujesz.

Read the rest of this entry »

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 4 lutego, 2020 w Spotkania z autorami, Wywiady

 

Tagi: , , , , , ,

Kawa z pisarzem #19 Bartosz Szczygielski

Z Bartoszem Szczygielskim, autorem trylogii „Aorta”, „Krew” i „Serce”, o jego najnowszej książce „Krok trzeci” rozmawiałam w warszawskim Starbucksie.
Premiera książki już 29 stycznia!

IMG_20200107_160438

Za kilka dni ukaże się Twoja najnowsza książka „Krok trzeci”, jakie znaczenie ma tytuł?
Rozpatruję go w dwóch płaszczyznach. Żeby coś zrobić potrzebny jest pierwszy krok, a po tym pierwszym jest drugi i tak dalej. Dla mnie ten trzeci jest takim sprawdzianem, ile jesteś w stanie zrobić i do czego się posunąć, kiedy dążysz do konkretnego celu. Drugie znaczenie jest bezpośrednim nawiązaniem do programu dwunastu kroków w leczeniu uzależnień, co jest adekwatne do tego, co dzieje się w książce i do zmian jakie następują w głównej bohaterce.

Tylko to nie jest książka o problemie alkoholowym?
Faktem jest, że program dwunastu kroków został wymyślony dla problemu alkoholowego, ale jest stosowany także w innych uzależnieniach, w innych problemach. Tak naprawdę jest na tyle uniwersalny, że można go stosować nie tylko przy alkoholizmie, ale też przy przemocy domowej czy narkotykach. Chodzi o bliskość i o zaufanie, jakie można uzyskać od osób, które są nam skłonne pomóc.

Można powiedzieć, że jest to książka o zmianach?
Zdecydowanie. Uważam, że każda książka powinna być o czymś, że nie może być historią na zasadzie zabili kogoś i tego kogoś złapano. Dla mnie to wtedy taka „zapchaj dziura”. Książka powinna przekazywać coś więcej i „Krok trzeci” jest książką o zmianach i o tym, czy można wyrwać się z konkretnego kręgu, schematu, przywiązania do drugiej osoby. Próbą odpowiedzi na pytanie, czy nasze życie jest już z góry ustalone, czy powtarzamy błędy naszych rodziców. Czy jesteśmy na te błędy skazani. Wierzę, że jesteśmy w stanie te schematy przełamać.

W pewnym sensie jest się na to skazanym, bo powielasz to, co znane.
Oczywiście, że tak, tak samo, jak mówi się, że mężczyźni szukają kobiet, które zachowują się jak ich matki, a kobiety szukają w mężczyznach cech swoich ojców.

Nie robi się tego świadomie.
Dlatego też trudniej się wyrwać z niektórych, nawet nie schematów, co zachowań, które widzimy w domu u najbliższych, bo jest to dla nas normalne. Jeśli ktoś nam za dzieciaka przyjebie parę razy, to będziemy robić tak samo z naszym dzieckiem. Znamy to i skoro nam to nie zaszkodziło w żaden sposób, bo żyjemy i wierzymy, że możemy sobie z tym poradzić, to powielamy to dalej. „Krok trzeci” jest o tym, że można się z takich rzeczy wyrwać, nie będę zdradzać w jaki sposób i czy jest to bezbolesne. Książki mają to do siebie, że niektóre rzeczy są mocno przerysowane, ale uważam, że da się wyrwać, może nie zawsze w taki sposób w jaki byśmy sobie tego życzyli.

Na okładce czytamy, że to kryminał, sensacja, thriller psychologiczny, jaki to gatunek? Nie za dużo naraz?
Trudno znaleźć czytelnika i pomyślałem, że jak upchnę wszystko w jednym miejscu to ktoś się w końcu znajdzie. Wyszło od tego, że pisałem kryminały, bo „Aorta”, „Krew” i „Serce” to stricte kryminały. Kiedy przyszedłem do wydawnictwa z nowym pomysłem na książkę, chciałem spróbować czegoś innego, ale dalej w moim stylu. Część czytelników może być lekko zawiedziona, gdyż nie będzie to typowy kryminał, nie jest to też typowy thriller. Ta książka jest po prostu inna. I jest to najbardziej kobieca z moich książek.

Właśnie, bo kobieta jest główną bohaterką.
Tak, bo o ile w trylogii miałem podział na dwie osoby, tutaj zdecydowałem się tylko na kobiecą perspektywę.

Czy to było wyzwanie pisać z perspektywy kobiety?
Trochę tak, bo nie znam wszystkich kobiecych tajemnic, ale potrafię obserwować. Kobiece postaci pisze mi się zdecydowanie łatwiej, ale zabij mnie, nie wiem dlaczego.

Read the rest of this entry »

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 22 stycznia, 2020 w Spotkania z autorami, Wywiady

 

Tagi: , , ,